Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 28 —

Tymczasem Rykoń biegle przeczytał list Bronieckiego i rzekł do Magdy:
— Powiedzcie panu waszemu: będę. I dajcie objaśnienie, jakoście mnie zastali w polu przy kosie, więc że na list pismem odpowiedzieć nie mogłem.
— A chybabyście patykiem, w czarnej ziemi umaczanym, pisali na koszulce oto tej panny — wtrącił Bembenista i zaśmiał się, ale sam tylko, bo inni słuchali uważnie, co dalej powie Rykoń.
— I powiedzcie jeszcze, że ja sam od siebie radził będę, bo między sąsiadami są nieuświadomione i ciemne, a ja plenipotencji od gromady nie mam. Spamiętacie?
— Cobym nie miała spamiętać? Przyjedziecie i powiecie sami, jaka wasza rada.
— Dobrze i tak — machnął Jan ręką.
Magda dodała zalotnie:
— A teraz jedzcie, gospodarzu, bo wam te kawalery całą jajecznicę sprzątną.
I szukała oczyma, o coby tu otrzeć łyżkę, którą dopiero co jadła. Ale Rykoń wyciągnął rękę:
— Nie chcecie już? to dawajcie łyżkę.
I jadł nią bez wszelkich pozorów wzruszenia że łyżka zachowała jeszcze trochę ciepła i śladów ust pięknej dziewczyny.
Magda przyglądała się Janowi i myślała:
— Jakiś człowiek z kamienia...
Dopiero gdy przejrzało dno garnków, ozwał się Fudała, chłop przemyślny i nieco leniwy, dla przedłużenia odpoczynku:
— Oj, dobrze mówicie, gospodarzu, że naród nasz ciemny! Nie wam to być wójtem, zamiast