Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 29 —

Skier kiego, który tyle, że siwy i gębę ma dla naczelnika pochlebną.
— Dobry i Skierski — odrzekł Rykoń — żeby tylko lepiej czytać umiał i pisarzowi nie dał się za nos wodzić.
— Toć wam i gadam: żebyście wy byli, inakszeby czasy nastały.
— Nie do wójtostwa mnie pilno, jeno do pospólnej roboty.
— Oj, do roboty! — ziewnął Bembenista — zawżdy do roboty! Żeby to człowiekowi kiedy jaką pospólną zabawę „ustroili”!
— A my właśnie jutro w „Sławoszewie o takim domu radzić będziemy, gdzieby i zabawa była, i nauka, i miejsce zebrań dla całej gromady.
— Furda! — krnąbrnie zawołał Bembenista — co wy tam z panami uradzicie? Oniby nam, wedle swojego gustu, taką poradzili zabawę: zabawcie, się, chłopy, w koniki i zaciągnijcie nasze buraki do fabryki — o!
— Ja tę gadkę już słyszałem od pana Czemskiego z Niespuchy. Pewnoś, Michał, z nim gadał? — spokojnie, lecz twardo rzekł Rykoń.
— A żebym i gadał, to co?
— Można z nim gadać, bo człek przychylny; ale młody i głupstwo palnąć potrafi.
— Ho, ho! kończył ci on szkoły jaż za granicą i o prawach tamtych robotników wie dobrze — bronił Bembenista Czemskiego.
— A jednak w mowie chybia. Już tych panów niema, coby w nas, jak w bydlęta, orali. A ni my głupi dać się zaprząc, ani oni głupi, żeby wierzyli, co im się to uda. Tylko wam mówię, bom