Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/317

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 309 —

ga jest mylna i nieobsadzona — przewidywał Rykoń. — Ale gdzież Magdusia? — przecie droga jedna, nikt inną nie jeździ. — Czy wypadnie dojechać aż do Łowicza?
Oswoił się trochę z zawieją, wypatrywał pilnie na drodze, a nawet po bokach; dostrzegał przez zamęt powietrzny drzewa i domy dosyć oddalone, bystremi oczyma, które niejedną już widziały śnieżycę w polu. Ujechał około mili i nikogo nie spotkał pieszego, ani na kołach; nikomu się nie chciało wyjedżdżać na taką pogodę. Tylko ci dwoje, Jan i Magda, dążyli ku sobie przez niezmierne, wrogie zamiecie. — Mogła ona być w Łowiczu i czekać na łaskawsze niebo, — — Ale Jan miał pewne przeczucie, że ona dąży do niego, myśli o nim, a nawet potrzebuje pomocy. — —
Zatrzymał konia. — Tutaj droga gubiła się w płaszczyźnie białej, jak zimowe jezioro, niczem nie naznaczonej. A jednak tędy szła napewno, w wiadomym kierunku, możliwem do odnalezienia dlatego, że wiatr nie kręcił, lecz dął równo, z północo-wschodu. Wiedział Rykoń, gdzie jechać, wiedział i koń — ale czy równie dobrze pokieruje się Magda, jeżeli jest w pobliżu? — — Jan postanowił trochę na nią zaczekać. —
Przy wielkiem napięciu woli, zdążającej do wyraźnego fizycznego celu, budzą się w człowieku rozpierzchłe w nim kiedyindziej władze przeczuć i odruchów instynktowych, te, które są rozumem zwierząt. Rykoń tez nie myślał ani o swych biedach, ani o klęskach ogólnych, o niczem innem, jak tylko o znalezieniu Magdy. I wiedział już napewno,