Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/290

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 282 —

— Czego ja chcę? proszę mnie wysłuchać, pani!
Czemski powiedział to gwałtownie; zerwała się w nim burza nieodgadniona i odbiła się n a twarzy. Manieczka spoglądała nań z gorączkową, uwagą. On zaś mówił:
— Poprostu powiem, bo nie umiem inaczej, nie chcę mówić inaczej. Natura ciągnie mnie do prawdy nagiej, wszelkie jej osłony są mi wstrętne. W sferach towarzyskich, do których pani przywykła, nazywają takie usposobienie chamstwem.
Przerwał, spoglądając na Manieczkę, która odpowiadała spokojnie:
— Pan to sobie tak nazywa... ale ja rozumiem. Ja także niecierpię dróg krętych i jestem zawsze szczera.
— Wiem to — przeczuwam — dlatego też pani jest jedyną i pierwszą w życiu spotkaną istotą, przed którą pragnę odsłonić całą swą duszę. Więc powiem najprzód to, co panuje we mnie nad wszyskiem: kocham panią — —
Manieczka drgnęła — — wyciągnęła ręce — — ale je opuściła, gdyż Czemski nie ruszył się ku niej. O sprawie tej najdonioślejszej, najpożądańszej mówił z głębokiem przejęciem, jednak bez spodziewanej słodyczy.
— Kocham — powtórzył — bo żadna kobieta, żaden przyjaciel, żadna powaga... nikt nie wywołał we mnie takiego wewnętrzego przewrotu, jak to uczyniłaś... pani... kilku rozmowami, kilku błyskami swych uśmiechów jedynych... Musiałem to wyznać — — jednak nie wiem, dokąd mnie to serdeczne i wielkie uczucie prowadzi...?