Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/282

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 274 —

A pan Józef został ze Stefanem i mówił z nim, już zupełnie pojednany:
— Cóż zastałeś w Niespusze? harmider? — Owocny tam za ciebie gospodaruje?
— Niema go już od dość dawna.
— Więc w roli dziabie Durmaj, a w kuchni pietrasi ta... jakże jej tam?
Czemski zamyślił się o czemś niby, czoło zmarszczył, ale widocznie się zarumienił.
— Gadaj-że, chłopie! Cóż to myślisz, że ja święty kiedy byłem, albo że już jestem?! To mnie nie znasz!
— Agatka wyjechała z profesorem.
— Jakto: wyjechała? — to znaczy, że nie wróci?
Czemski teraz wybuchnął hamowanym, nerwowym śmiechem:
— Cała tam awantura. Ten Owocny, to osioł!
— O tem jestem przekonany. Ale jakimże znowu bryknął konceptem?
Zastałem w domu jego list, że... no, że się żeni z Agatką!
To mu się rzeczywiście udało lepiej, niż agitacja w Mielnie. Cóż ty na to?
— Ach, panie! uszczęśliwiony jestem! bo nie wiedziałem właśnie, jak się pożegnać z tą dziewczyną.
— Nie masz z nią żadnego... przychówku?
— Nie mam, na szczęście.
— Więc cóż? — doskonale! wygrałeś na loterji paręset rubli i krowę.
— To też odpisałem, że życzę szczęśliwego pożycia, że błogosławię! śmiał się Czemski nerwowo, bo i trochę wstydliwie.