Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/281

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 273 —

do stronnictwa pana Godziemby, nie wyznaję wszystkich jego zasad.
— Masz rację, panie Stefanie; tęgi człowiek, ale pedant i abstynent.
— To jego rzecz. Mnie obchodzi jego ogromna praca i siła woli, bardzo rzadkie u nas. On chce dobra kraju, a specjalnie ludu wiejskiego, o którym i ja myślę. Więc zasadniczo jest mi sprzymierzeńcem. Z takim nie można nie trzymać, bo za nim stoi zorganizowany zastęp, który jest dużą siłą, zastosowaną do naszych i do moich celów. Walczyć zaś z dodatniemi działaniami tej siły dlatego tylko, że nie od mojego obozu pochodzą — to, co najmniej, błąd w robocie postępowej.
— Widzę, żeś kochany chłop i ćwik w dodatku, Stefeczku. Pozwolisz, że cię panem nazywać nie będę, a ty mi mów, jak sobie zechesz — — I spełnię nowy kielich, aby ci powinszować.
Manieczka nadstawiała też swoją lampkę.
Dosyć już, córuś. Koło szkła robota jest męska.
— Chciałam tylko powinszować panu Stefanowi.
— Daj mu łapkę, to go bardziej ucieszy, ręczę ci.
I łapka została ucałowana już z ojcowskiego upoważnienia.
— Kobiecym zaś wydziałem jest śpiżarka i kuchenka. Idź, Maniuś, dopilnować, abyśmy dobrą mieli wieczerzę.
— Prawda! — powstała ochoczo Mańka z pełnemi szczęścia oczyma.