Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/280

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 272 —

steś dobrym obywatelem w duszy, choć się w dyskusjach upierasz.
— Wiele przemyślałem w więzieniu. Wiele odrzuciłem haseł bez treści, a przekonałem się do ludzi i rzeczy, niesłusznie piętnowanych.
Pan Józef wpadł w najlepszy humor:
— Gdybym miał syna, zacnego chłopa z przewróconą głową, wsadziłbym go na kilka miesięcy do ciupy, aby mi z niej wyszedł podobny do pana. Dalibóg! — pyszna kuracja — no, dla ludzi uleczalnych i z dobrej gliny. —
Stefan nie obraził się wcale, uśmiechnął się pogodnie, Ale spoglądał na Manieczkę, która jakoś nie zapaliła się jaskrawo do tej tranzakcji.
— A pani — zapytał — czy nie pochwala mego postąpienia?
— Jakżeby?! naturalnie, skoro tatuś i pan Godziemba... Tylko ja niebardzo znam tę sprawę... Więc pan wynosi się z naszej okolicy?
— Ani myślę! Będę tu mieszkał nadal, przy szkole i przy fermie; będę miał robotę.
— A, tak, to rozumiem. Bardzo dobry projekt.
— No, panie Stefanie, — przerwał z uśmiechem Broniecki — opowiedz mi całą rzecz ze szczegółami. Nietylko szkoła mnie obchodzi, ale ta twoja zbawienna... ewolucja, jakbyś powiedział, a po staropolsku: ustatkowanie się zapędzonego młodzieńca.
— Przepraszam — odrzekł Czemski z upartą zmarszczką na czole, którą Manieczka przypomniała sobie z lubością — ja się znów nie zmieniłem tak bardzo, jak pan przypuszcza, nie zapisałem się