Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 249 —

próżno ich było naw et prosić. — Rykoń polegał głównie na poparciu osiadłego stąd daleko Jerzego Godziemby.
Kilka razy tylko go spotkał, a przecie do niego miał niezachwianie zaufanie; Godziemba był znacznie mniej majętny, niż Broniecki, ale należał do silnej, zmówionej z sobą gromady, która, gdy coś postanowiła, czepiała się sprawy tysiącami rąk zgodnych, — gdy potrzebowała pieniędzy, mogła zsypać grosze w przeważne kupy. Godziemba znajdował się niby pośrodku tej wielkiej gromady, naczelny nad wielu, zależny od kilku, ale skupiający w sobie pierwiastek ruchu i mocy, jak serce w organizmie żywym. Gdy on sprawę publiczną popierał, nie była to akcja jednego, choćby najsilniejszego człowieka, ale jakby dotknięcie łącznika elektrycznego, który robocie użyczał w mgnieniu oka siły stu koni.
Czuł to Rykoń i trzymał się oburącz tego przewodnika ogromnej siły zrzeszenia. Tem bardziej nie chciał w nim obudzić podejrzenia, że jego potężna pomoc może daremny tylko ruch wywołać wśród niespojonej, kłótliwej gromady Mielna.
Pogoda rozkaprysiła się znowu, i od rana sypała z nieba kaszka śnieżna. Rozmyślił się Jan, że groch ma już zasiany, na owies dzisiaj niedobry dzień, więc postanowił stanąć sam z parobkami do obróbki budulcu na dom ludowy, dla przykładu i oszczędności. Dał stosowny rozkaz Fudale i Bembeniście.
Ale Bembenista na ławę opadł, ramiona skrzyżował i ponuro zapytał: