Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/256

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 248 —

uchwałę przeforsował, nad robotami przełożeństwo wziął, to mu tera nijako ręce odjąć od swojego niby dzieła, żeby mu nie powiedzieli: zawziął się i nie zmógł, niedorajda — — To my dla jego honoru tera płacimy i od gęby sobie odejmujemy.
Nawet najbliżsi przyjaciele Jana, przekonani o potrzebie domu nie ludowego, doradzali pomiarkowanie i zwłokę.
— Wieki tego domu nie było, a żyliśmy z łaski Boskiej — mówił Pełka — czy ta on będzie w tym roku, czy w przyszłym, oj jej! wytrzymamy! A kiedy ludzie na przednówku do składki są ciężkie, pofolgujmy im do jesieni — —
Niecierpliwił się Rykoń:
— Znam ja was! Żeby wam po piętach nie deptać, a kijem was do pospólnego dobra nie napędzać, wiekbyście cały każdy sobie rzepkę skrobali! Myślałem, żeście, Dominik, lepiej rozumiejący.
Zrażał sobie najbliższych przez swą hardość 1 nieustępliwość i, chociaż do zamiaru nie osłabł, począł się rozglądać naokoło siebie i miarkować, na kim może się oprzeć, na czyją liczyć pomoc. Gromada gminna, jeżeli nie buntowniczo, to mdło i obojętnie była usposobiona do jego przyznań; zwracał oczy ku dworom. W okolicy jedyny Broniecki mógł pomóc i pomagał często radą, albo i pożyczką, jak to niedawno uczynił, — ale doraźnie, pod dobry humor; pochłaniały go sprawy własnego gospodarstwa na wsi i jakieś tam w Warszawie. Inni obywatelele sąsiedni, Świderski, Drużbacki, choć rozsądni i przychylni, mieszali się bardzo rzadko nawet do narad nad sprawami gminnemi, a o pomoc czynną