Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 185 —

Pani Obichowska opowiedziała o tajemniczej wyprawie Manieczki na zebranie młodzieży, zakończone wtargnięciem policji. Pan Józef wysłuchał ze spokojem, właściwym ludziom odważnym, pozbył się tylko swej żartobliwej fantazji i chciał się dowiedzieć dokładnie, jak dalece sprawa dotyczy jego córki.
— Popowrocie Mańki nie było u was nikogo z policji? Nie zapytywano o nic?
— Dotychczas nie.
— Ale wymieniła swe nazwisko tam, na zebraniu?
— Nie przyszło mi do głowy zapytać ją o to. Wogóle jest tajemnicza ze mną od tego czasu. Wszystkiego tu nabroił ów Czemski, wasz przyiaciel.
— Hm — — —
— A jeszcze muszę ci powiedzieć, Józiu: zdaje się, że Manieczka dała kosza Leśniowelskiemu, ho wyszedł z mego czwartku, jak zmyty. Broniecki nabierał tych powiadomień w zmarszczki twarzy, coraz wyrazistsze i groźniejsze. Rzekł wreszcie:
— Teraz bądź łaskawa przysłać mi Maniusię.
— Zaraz, Tylko jej nie łaj zanadto — —
— To mnie nie znasz, Rozalko! Ja sam się boję.
Rzeczywiście, pan Józef doskonale stawiający czoło niebezpieczeństwom zewnętrznym, bał się córki, to jest nie wiedział obecnie, jak się ma zachować wobec jej postępków samodzielnych, wystających aprobacji lub potępienia? — Ojcowskie jego serce dyktowało jednak pobłażliwość; we