Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 151 —

— Polaki to oni wszyscy w gębie są — nadmienił Żułek — które z nami gadają. Ale kto ich tam wie, co potrafią i jaką dla nas życzliwość mają?
— Na to człowiek rozum ma — odrzekł Pełka — kto ci gada o tem, co sam już dobrze robi, to go słuchaj; a kto od śliny, albo coś tam z niewiadomego pisma przepowiada, to lepiej obwąchaj, zanim połkniesz.
— I racja — potwierdził Rykoń. — Kiedy mi pan Broniecki, co jest gospodarz, jak się patrzy, poradzi: bronuj tu prosto, tam na sagę, wierzę mu. Kiedy pan Godziemba, co już budował, a dobrze, da mi plan domu gminnego — biorę. A zacznie mi tam opowiadać ten profesor, co się po Mielnie tego roku włóczy — śmieję się. — Prawi mi o Polsce ludowej, gdzie to my tylko sami, gminiacy, rząd sprawować mamy — daleko to, ale daj Boże! — A zapytajcie go, co tera robić — uczyć się — dobrze — prenumerować „Ludowca“ — niechta będzie. I dalej co? — Nie robić nic z dziedzicem, ani z księdzem, bo to wrogowie. — To ja ich lepiej znam od was, panie profesorze! Jest czasem, który we dworze, albo w plebanji, o sobie tylko myśli i do pospólnej roboty na nic — ale więcej takich, co nam z duszy serca życzliwi są, bo się już po ich czynach pokazało. Do takich was namawiam, ojce. A ilu ich ja widziałem i na wsi i w miastach! — i wrogów naszych nie spotkałem. To taki profesor niby nowe czasy przepowiada. Po swojemu postęp, a stare bajki roznosi. Abo on głupi z całym swoim rozumem, abo swoje w tem jenteresy ma, nie nasze.