Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 150 —

albo jenszych na wsi! A są i tacy, co nijakiej godności na sobie nie noszą, ten gospodarz na małem, ten dochtór na ten przykład w Kutnie, ten wędrownik od zakładania warsztatów chłopskich po kraju — a naczelniki są! — Co wam tam powiadać, kiedy się nie chceta nawet do towarzystwa zapisać — —
— Kto powiedział — warknął Workowski — że ja nie chcę?
— Może wy, Pawle, Ale do tej roboty potrzebna cała gromada; inaczej nic!
— Dajcie pomyśleć, Janie — dorzucił Pełka — powoli wszyscy możemy się zapisać.
— Oj! powoli wy myślicie, Mielniacy! — a czasy prędkie są.
— I cóż? gadajcie — —
— Przerabia się ta polska ziemia — mówił Rykoń mocno — jakby ci ją kto głębiej pługiem skroił, a odkładnicą na wierzch wywalił takie skiby, co nigdy słońca Bożego nie widziały. To te skiby nowotne powinny ze staremi, które zdawna rodziły, swoją spoistość mieć, bo kiedy się nie skleją i w rodzajności swojej nie pogodzą, mizerny będzie plon z tej niwy. Tego, widzita ojce, nie trzeba zabaczać przy każdem naszem poczynaniu.
Słuchali go, jeden bystrzej, drugi leniwiej, wnikając w znaczenie, ale wszystkim podobała się przypowieść. Workowski opowiedział się odrazu przy Rykoniu i tłómaczył:
— Trzymajta ze ślachtą — mówi wam Jan.
— Ze ślachtą, abo i nie ze ślachtą — poprawił Rykoń — ze wszyćkimi po wsiach i miastach, które Polaki są i robić potrafią w gromadzie.