Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 109 —

prawiały o rozpacz Stefana; były raczej jeszcze ładnym zgrzytem więcej w rozstroju ogólnym, który zapanował w jego życiu zewnętrznem i wewnętrznem.
— Co to za towarzyszka! — zżymał się — zwyczajne bydlę! nawet niewdzięczne — —
I błyskawicznie przeciwstawił ją w myśli innej młodej istocie, takiej miłej i sprytnej, z którą wymiana słów najprostszych budzi w sercu harmonję i siłę — — Ale pomimo swych napoleońskich na kobietę poglądów, wzdrygnął się, gdy porównał pannę Broniecką — z tą dziewką.
— Szkoda, że Broniecki nie zastał mnie w domu — pomyślał dalej — znalazłaby się może okazja odwiedzenia Sławoszewa, a przyznam się, że stronić od ludzi życzliwych — no i dodatnich — dlatego, że nie wyznają jednego ze mną katechizmu społecznego... to idjotyzm!
Rozważał następnie, co jest wstecz, a co naprzód? — — To pojęcie względne, zależne od różnych katechizmów. — Broniecki jest bezwarunkowo siłą pobudzającą lud do ulepszeń bytu. Ma wyborne gospodarstwo rolne, służy więc za wzór i nawet za rozsadnik postępu ekonomicznego.
— Że tam z przyzwyczajeń i z nałogów należy do starego typu — co mnie to przeszkadza? — Jest zato uprzejmy, zręczny, umie sobie jednać ludzi — to są także atuty w każdej akcji. Niejeden z naszych Katonów jest tak kanciasty i kolczasty, że od siebie i od idei odstręcza.
Tęsknił poprostu do sprytnego śmiechu pana Józefa i do młodego wdzięku Manieczki. Ale nie miał żadnego powodu powrócenia do Sławoszewa,