Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 108 —

siebie nie zastał. Dowiedział się natomiast, że właśnie podczas jego nieobecności przyjechał do Niespuchy pan Broniecki ze Sławoszewa, kazał się kłaniać i dał rubla Agatce za nic, za otwarcie drzwi, bo do domu zajrzał tylko na prawo i na lewo przez ciekawość, jak się tu mieszka.
— Dobry pan — mówiła Agatka — mało takich w bliskości.
— Widzę, Agatko, że nabierasz gustu do starych. Już ci profesor wpadł w oko, teraz znów Broniecki.
— A bo pewno! starszy pan uważa sobie kobietę, kiedy jest warta.
— Cóż to? źle ci tutaj?
— Iii — mówiła dość kwaśno — pan ciągle wyjeżdża, nijakiej kompanji niema — —
— Miałaś przecie przez trzy dni profesora.
— Tyle tylko, co ten poćciwy prefesor kiedy przyjedzie.
— Może chcesz do niego na służbę? — lekko zapytał Stefan.
— A bo co? — spojrzała Agatka bystro i ciekawie.
— Bo nic; bo widzę, że coś mi kaprysisz.
— Jeżeli pan nie będzie mnie traktował, jak równą towarzyszkę, to pewnie, że sobie pójdę.
— Któż cię tak pięknie gadać nauczył? Może profesor?
— On, czy inny, z panem się nigdy dogadać nie można.
— A dajże mi święty pokój! — przynieś mi obiad.
Te humory Agatki, coraz częstsze, nie przy-