Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 110 —

a nawet okazji spotkania jego mieszkańców. Błądzić po drogach i wypatrywać — to śmieszne. Pojechać zaś w niedzielę do kościoła, w którym nie bywał — to poniekąd odstępstwo od zasad — —? Miotał się w rozterce sprzecznych pragnień i zajęć.
W tę niespokojną ciszę, jak dźwięk dzwonka, wpadł list Jerzego Godziemby. Prezes przypominał Czemskiemu wyrażoną na obradach w Sławoszewie chęć oddania części Niespuchy na cele ludowe i zapytywał, czy Czemski nie zechce obecnie przyczynić się do projektu realnego, który powstał w gronie ziemian, mianowicie: do założenia w Niespusze szkoły rolniczej dla włościan. Dla omówienia tego projektu zapraszał Godziemba do siebie, do Modrzewca, gdzie zbiorą się ludzie, zarządzający znacznym kapitałem, przeznaczonym na powyższy cel oświatowy.
List zadziwił Stefana, ile że z Godziembą nie miał innych stosunków, jak dyskusja, dość kwaśna, w sprawie domu ludowego w Mielnie, ale pochlebiła młodemu działaczowi pamięć o jego słowach z przed paru miesięcy i sama propozycja, świadcząca bądź co bądź o zaufaniu do jego dobrej woli obywatelskiej. Zaciekawiony i pobudzony Czemski odpowiedział odrazu telegramem, że stawi się na wezwanie, i wyjechał do Warszawy, gdzie przenocował. Nazajutrz rano wsiadł do pociągu nadwiślańskiego, dążącego na północ Królestwa.
Zdobywszy kąt przy oknie w przedziale wagonu, pomiędzy ludźmi nieznajomymi, przetrawiał jakby w samotności niesmaki swego wewnętrznego życia, a powierzchownie łowił oczyma widoki.
Ziemie polskie wydały mu się tak do siebie