Dano proboszczowi pokój; pomoc jego była wątpliwa, a nie chciano rozdmuchiwać sporu między nim a Rykoniem, chłopem pobożnym, ale w sprawach gminnych nieustępliwym.
Pastuch-skrzypiciel Kobuzek pierwszy pono skończył swą wieczerzę na ławie pod wozownią i już znowu rzępolił skocznie. Namiętnie lubił podniecać zawieruchę tańca, brać w niej udział oczyma, ręką, prym trzymając, i nogami, w takt podrygującemi. Zapatrzył się na nogi Kobuzka głuchy Franciszek Wąs i jął wtórować na bębenku z fantazją i rytmem, nie gorzej od basetlisty Dzięcioła, który i słyszał dobrze, i z nut coś nie coś rozumiał. Na zaraźliwą przegrywkę muzyki zrywała się młodzież z podwórza i ciągnęła napowrót do wozowni, ten i owa rwąc jeszcze zębami słodkie jabłka „papierówki“, dane na wety. — Aż i starszyzna powstała od stołu. W mig się ułożyło nowe kolisko taneczne i deptało tłumnie parami po wozowni; czasem tylko przytupnięcie siarczyste, albo pokrzyk, objawiały niecierpliwość i wzmożoną ochotę. Szał dobierania się w pary, przyciskania piersi do piersi, biodra do biodra, pohulania we dwoje — ogarniał już nietylko wozownię, lecz całe podwórze i okolicę, owianą wonnym czarem nocy świątecznej. Wicek z cugowej stajni złapał karbowiankę na powietrzu i, jak z nią zaczął wywijać obertasy na brukowanym podjeździe, spadli z niego razem i potoczyli się po murawie, ku wielkiemu śmiechowi patrzących. Inne pary wymykały się z wozowni, nie rozłączając splecionych ramion, i krążyły po podwórzu, szukając cieniów. Taniec, skoczny pod dachem, rozpływał się coraz szerzej
Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/110
Wygląd
Ta strona została przepisana.
— 102 —