Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 101 —

— Dobrze mówi Jan. Mógłby ksiądz Kajetan (unikał nazywania go „Kajtusiem” w liczniejszych zgromadzeniach) nawet z ewangelji o włodarzu sprawiedliwym; albo o wypędzaniu przekupniów ze świątyni wysnuć aluzyjkę do naszego domku — chwała Boża i ludzki pożytek na temby zyskały.
— Najprzód — bronił się ksiądz Mlecz — inne są teksty na przyszłą niedzielę...
— Drobnostka, proboszczuniu. Właśnie w tem dowcip, żeby, zacząwszy od byle czego, trafić tam, gdzie potrzeba.
— Przedmiot zupełnie świecki — wymigiwał się proboszcz.
— O wa! mało to świeckich rzeczy z ambony się mówi! — wtrącił Rykoń dosyć krnąbrnie — toć ksiądz dobrodziej niedawno mnie z ambony wypomniał, że ja dozór kościelny buntuję, a nie tak było tylko tam kobiety dobrodziejowi nagadały. — —
Zaperzył się ksiądz Mlecz:
— Wy. Janie, macie zawsze skłonność do kontrolowania proboszcza. A co powie proboszcz, to rzecz święta!
Jakoś ten pewnik nie wszystkim trafił do przekonania. Milczeli, niejeden się uśmiechnął. Uratował sytuację Broniecki:
— Właśnie świętą rzecz masz, księże Kajetanie do powiedzenia. Taki dom zmniejszy pijaństwo, przysporzy nauki i zabawy będą ludzkie — o!
— Panie Józefie łaskawy! Kiedy dom stanie, poświęcę go darmo, będę do niego zaglądał — ale, żebym do składki namawiał z ambony, jeszczeby władza w to się wmieszała i dostałbym nosa.