Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   93   —

jemnie, nie zaś wyjącej nienawiścią; jakiś szwadron konnicy doskonale malowanej ze starych wzorów — aż się zdawało, że po śnie stuletnim ocknęły się szwoleżery z pod Sommosierry, czwartaki i białe ułany z pod Grochowa, artylerja z pod Stoczka. Nieraz Szaropolski, pośród swych poziomych krzątań za mydłem, suknem i fasolą zatrzymywał się na ulicy i błyszczącemi oczyma przeprowadzał mijający szyk i tentent ułanów.
— Idzie to, rwie w przyszłość. Jeszcze dobrze będzie! — mruczał półgłosem, a serce mu biło w takt marszu.
Wprawdzie nie Wichrowaty z towarzyszami, lecz sam Namiestnik, wielki amator wojenki, prowadził te sprawy wojenne, jedyne radosne pośród harmidru przebudowywania państwa.
Szaropolski, pochłonięty przez zabiegi prywatne, słabo zdawał sobie sprawę ze sprężyn i machinacji politycznych; stwierdzał tylko wyniki, które podpadały mu pod oczy i dotykały skóry. W polityce wewnętrznej najlepiej mu się podobało rosnące piękne wojsko. To go skłoniło ostatecznie do uczynienia oferty sukna ministerjum wojny.
Ponieważ nie miał dostępu do generalicji, dowiedział się od kuzyna Roberta, który i z wyższymi oficerami się kumał przy swych występach restauracyjnych, że ofertę należy skierować