Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   70   —

raz po raz kiwał głową i krzywił się, jakby chciał splunąć. Gdy go Edwin zapytał na ucho, czy mu nie smakuje wino, odrzekł:
— Owszem, dobre. Ale zostawiłem w domu zaczętą tabakierkę. Lepiejby ją podtoczyć, niż słuchać tych tu bredni.
Nie mówili też nic panowie z lewicy i nie czuli się w swojem towarzystwie.
Gdy podawano słodką potrawę, zagasła nagle elektryczność. Służba przyniosła świece. Domyślano się, ze to początek strajku elektrowni, zapowiedzianego jako objaw sympatji dla trwającego strajku telefonów, który ze swej strony ujmował się za żądaniami innych strajkujących robotników miejskich. Ale nie — światło zabłysło napowrót, nieco słabsze, i dozwoliło biesiadnikom dopić czary do dna.
Przy płaceniu rachunku, o który Edwin umówił się z góry, była jednak niespodzianka: 500 marek za oleandry. Gdy Edwin wzdragał się przed tak wysoką zapłatą, gospodarz restauracji dowiódł mu, że policzył tylko cenę kosztu, wygórowaną z powodu strajku ogrodników i posłańców publicznych. Wypożyczono z pobliskiego kościoła oleandry od pogrzebów pierwszej klasy, a do przewiezienia użyto wielkiej ilości dorożek.
Jednak, mimo tych drobnych utrudnień,