Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   53   —

Dopiero teraz Joachim oderwał się od swej zabawy tokarskiej i odpowiedział kategorycznie:
— Pragnąłem — i ziściło się. Mój generał Foch, na czele ludów zachodnich, bije Niemców, piszczą, uciekają i błagają o pokój. Ale wy z czego się cieszycie?
— No, z pogromu Niemców!
— Nie wiem, jak ty, Edwinie, bo nie słyszałem. Ale Prosper cieszy się z tego, że kucharki rozbrajają kirasjerów, a łobuzy biorą armaty. To nie prawda!
— Jak to: nie prawda? — zaperzył się nieomal łagodny kapucyn — pokażę ci gazety, przyprowadzę świadków...
— I będzie twoja prawda, że tak się stało, ale nieprawda prawdziwa, która jest nazywaniem rzeczy po imieniu. Rozbrajamy Niemców?! Nie, ojcze Prosperze. Niemcy uciekają, bo zwalono ich front, bo im się Berlin pali, bo stracili wiarę w siebie i poznali, że ich półbogi to bałwany — jednem słowem: uciekają. A my ich trochę z tyłu szturchamy. Nie przeszkadzam — owszem. Tylko to nie nadzwyczajny czyn bohaterski, nie żaden cud. — Nie podziwiajmy się zanadto, bośmy po staremu... Et!
— Cóż zatem według ciebie, panie Joachimie, mamy robić? — zapytał strapiony zupełnie kapucyn.
— Ho, ho... co mamy robić? — Dużo.