Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   34   —

złoby się coś do przypięcia temu i owemu ministrowi, albo generałowi Edler von...
Nie dokończył. Obaj spółbiesiadnicy przerwali mu spojrzeniami rozpaczliwie ostrzegawczemi.
— Panie Szaropolski — szepnął Wurm, nachylając do Edwina postać ziejącą piżmem i zgrozą — jest stan wojenny. My się musimy z tem liczyć.
— Ach, tak dalece?... — odbąknął Edwin i pogrążył się w talerzu, noszącym kotlet z garniturem marchwi i buraków.
Wybuch muzyki przerwał niepożądaną rozmowę i dał Edwinowi czas do namysłu. — Znowu „my“ — a zatem to grono niby poetów? Młode, jednak zatęchłe; dowcipkujące, ale smutne i buntownicze przeciw Moskalom nieobecnym, lecz srodze lojalne wobec Niemców, siedzących na karku. — — Nie podobała się Edwinowi ta knajpa.
Przyciemniono światło na sali, a na estradę rzucono jaskrawy snop z reflektora. Z za firanki wypłynęła bosa tancerka. Ach, to ta ładna blondynka, co krążyła między stolikami — — Bardzo zgrabna — —
Kobiecy kształt w ruchu, ogólnoludzki, międzypartyjny, wszem miły — podziałał kojąco na zgrzyty moralne. Rozweseliły się oczy i umysły