Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   35   —

gości. Robert Szaropolski kołysał sit; na krześle w takt muzyki, aprobacyjnie, pozując na arbitra wdzięków. Dyrektor Wurm wodził wokoło triumfalnemi spojrzeniami: „taką my tylko mamy“. Ale i Edwinowi uczyniło się tak ochoczo, że zapragnął szampana. Zapytał towarzyszy, jaką wolą „markę“.
— My pijemy „Deutscher Sekt“ — odpowiedział Wurm — nawet innego tu nie trzymamy.
Chociaż niemiecki szampan ma się do francuskiego jak osieł do konia, można go pić w nędzniejszych epokach życia — miał też wówczas popyt w Cudnie.
To samo wino ukazało się niebawem na wielu stolikach. W rozgrzanej atmosferze zacierały się antypatyczne rysy jednych, tępiał zmysł spostrzegawczy innych, szerzyła się jakaś senna zrazu, potem bardziej przedsiębiorcza pojednawczość różnych płci i przekonań, harmonja na Wyżynach artystycznych.
Bo na estradę wstępowali coraz to nowi artyści, mężczyźni i kobiety, w ubraniach domowych, byli tu bowiem u siebie, w domu. Jedni bawili publiczność doborem wyrazów melodyjnych, których pospolitego sensu trudno było się domacać, ale cel był wyraźny: dowieść, że stara poezja, jak i stara Polska, są już dzisiaj na nic. Drudzy w misternych strofach przemycali śmiałe