Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/331

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   325   —

pobudki — pełnia nut wonnych zespolonych w ogromny akord nawalny. Obaj mężczyźni pili chciwie przez chwilę u tego zdroju odmłodzeń.
Wtem od pokojów zaskrzypiała proza kroków Edwina, ubranego już kompletnie i nadspodziewanie pogodnego.
— Dzień dobry panom. — Że stryj tu marzy i rozmawia z chmurami, do tego już przywykłem. Ale że pan? — wstydź się, panie dyrektorze.
— Panie szefie... deszcz pada, nie mamy roboty — — napawamy się wonią poranka.
— A jednak dzisiaj trzeba skończyć pomiary fabryki na gruncie. Tak wyrachowałem.
— Dobrze. — Deszcz zdaje się ustawać.
— Gdyby nawet nie ustał. Wiosna się posuwa, a w połowie maja chcę zacząć budować.
— Doskonale; gotów jestem — wezmę tylko płaszcz gumowy.
— Za chwilę — po śniadaniu.
Joachim spojrzał na synowca z radosnem zdumieniem, a pytanie, które miał w oczach, było tak wymowne, że Edwin odpowiedział wprost na nie:
— Tak, stryju; zmodyfikowałem znacznie swe projekty. Wczoraj wieczorem pozwoliłem sobie na niecierpliwość, ale w nocy doszedłem