Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/299

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   293   —

Rzuciło się kilku z brzegu do ucałowania ręki dziedzica, ale Edwin stanowczo wzbraniał się od tego hołdu. Zapytał:
— Kiedy już zgoda, powiedzcie teraz, dlaczego porzuciliście pracę?
Odpowiedział chłopek mizerny i tak pogodnie patrzący, że chyba tylko przez owczą solidarność mógł należeć do buntu:
— Bo to, proszę jaśnie pana, tyle nam powiedali, że wszystko nasze: i grunt i bydło i konie i nawet ogród dziedzicowy...
Nie dał mu się rozwodzić Edwin:
— Musicie się nauczyć rozróżniać gałganów i łgarzy od ludzi dbających o wasze dobro. Strajki mogą mieć swoją rację tylko tam, gdzie właściciel folwarku, czy fabryki chce swoich robotników nadmiernie wyzyskać, lub za skąpo wynagradzać. Powiedzcie mi śmiało, czy ja was wyzyskuję? — czy macie mi co pod tym względem do wyrzucenia? — —
— Dyć nie! — Uchowaj Boże! Pan dziedzic prawie nam jak ojciec! — odezwały się zewsząd głosy pochlebne.
— I poznaliśwa przy strajkowaniu, że pan dziedzic je pan, bo żadnemu człowiekowi nie ubliżył, chociaż otumanionemu mówił srogi chłop czarny, indycząc się, jakby w gniewie, a on tylko tak gwałtownie zbywał z serca sprawiedliwej spowiedzi.