Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/291

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   285   —

rym wyrazem oczu. Wyglądał na włóczęgą i zbója. Był to oczywiście Osiński, rzekomo przedstawiciel tej grupy, na której twarzach dostrzec było można niejakie zawstydzenie. Przemówił ciemny delegat:
— Towarzysze nie chcą zrywać umowy, która przedewszystkiem pana obowiązuje. Ale ogłosiliśmy strajk w całym powiecie dla zaradzenia nędzy i głodowi wszystkich pracowników rolnych.
Szaropolski postanowił nie spierać się, tylko wyrozumieć jasno, czego parobcy żądają. Odparł przeto spokojnie:
— Strajk nie zaradza nędzy, a często ją pomnaża. Ja zaś nie pragnę wcale nędzy moich pracowników — owszem, chciałbym jej zapobiec. Ale muszę najprzód wiedzieć, jaka to nędza? — bo dotąd nie słyszałem. —
— Toć każdy wie — odrzekł Osiński — warunki ogłoszone są na cały powiat.
— Przez kogo i komu?
— Przez przyjaciół roboczego ludu. A komu? Wszystkim, wszystkim, — wsiem! — zdradził delegat pochodzenie swej wymowy z dalekiego Wschodu. — Ja tam nie mam czasu panu tłumaczyć — każdy towarzysz powie, choćby pierwszy Gładysiak, którego postawiłem tu jako mego zastępcę.