Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/292

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   286   —

Szaropolski przygryzł waigi, ale się nie uniósł. Rzekł tylko twardziej:
— Ja zaś także powiem wszystkim, jak tu stoicie: nie mam czasu na układy dzisiaj, kiedy rozpoczęliśmy siewy, robotę najpilniejszą, zarówno mnie, jak i wam, i całemu krajowi potrzebną. Jeżeli mi w niej przeszkadzać będziecie i nie przystąpicie odrazu do pracy, będę to uważał za samowolne z waszej strony złamanie umowy, za co prawnie będziecie odpowiedzialni.
— My się ta nie boimy — ozwał się po raz pierwszy Gładysiak, nowy subdelegat, a paru też innych przybrało zuchwałe postawy. Szaropolski powstał z barjery i wyprostował dużą swą postać, mocno obiecującą, przełożył laskę do lewej ręki, a prawą zasunął do kieszeni. Spojrzał prosto w oczy Gładysiakowi, który wzrok odwrócił, niby obojętnie; potem do paru innych, którzy umieścili się we drzwiach stajni, zawołał głosem podniesionym, dźwięczącym stalą:
— Odsunąć mi się ode drzwi, bo chcę wejść do stajni.
Jakby ich roztrąciło prądem elektrycznym. Wtedy Edwin przeszedł między strajkującymi spokojnie, lecz bacznie, i zniknął w głębi budynku.
Czeredę ogarnęła zrazu bezradna konsterna-