Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/289

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   283   —

polscy słuchali w osłupieniu. Dopiero po chwili odezwał się Joachim:
— Skąd-że im się to wzięło? — do południa robili ochoczo.
— Na południe przyniosło do nas Osińskiego. Ćwok taki, złodziej, w kreminale był — a tera ich delegat!
— Dlaczegóż ten delegat do mnie się nie zjawił? — zapytał Edwin.
— Mówiłem: nie zawracajcie nam głowy — idźcie do dziedzica, może pan dziedzic będzie zgodny na warunki. A on do mnie: Nasampierw strajk! rozkaz! — niby oficer gada do swoich. Parszywiec taki!
— Czy to Żyd?
— Żyd ci on może nie jest, ale taki samy.
— Zawołajcie do mnie tego delegata — rzekł Edwin energicznie.
— Nie przyjdzie, panie dziedzicu. Już ja go wypychałem.
— No, to ja pójdę do nich. Idźcie, Siejka, i powiedzcie, że zaraz tam będę. Niech się zbiorą.
— Słucham pana dziedzica — rzekł i odszedł.
Edwin zajrzał do domu i wkrótce powrócił na ganek, gdzie zastał Joachima trochę zaniepokojonego.