Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/274

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   268   —

zatem powróciła Stefka, dał jej wyraźną instrukcją na jutro:
— Będziecie wynosiły z Józią wszystko po kolei do drewutni i ustawicie w porządku: paki do pak, okna do okien, blachy do blach — i tak dalej. Gdyby się znalazło jeszcze coś, jak obrazy, albo sprzęty niewiadomego wam użytku, zaniesiecie do mnie; wtedy powiem, co z tem uczynić. Do pomocy możecie wziąć stróża.
Stefka pokazała szeroko białe zęby, uśmiechała jej się bowiem na jutro robota wyższego rzędu, niż ciągłe obieranie kartofli i nastawianie garnków, a przytem okazja do bliższego obcowania z młodym dziedzicem, który, jej zdaniem, był „kiejby róża“.
Edwinowi pilno było sprawić radosną niespodziankę stryjowi. Podążył do siebie, przetarł portrety mokrą szmatą i niósł przez pokoje, szukając Joachima. Ale gdy go zobaczył stojącego przed domem w zadumaniu, ustawił portrety na dwóch krzesłach w jadalni i wyszedł przed dom.
— Jeszcze stryj się napawa powietrzem?
— Święto przecie. Radzę i tobie poświętować do zmroku. Patrz — słońce zachodzi na pogodę. — — Jutro siew możemy rozpocząć. — —
Słońce, po dniu pełnym odżywnej roboty, zapadało za widnokrąg chłodny jeszcze, prze-