Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/272

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   266   —

— No? co ci jest? — chodź tu bliżej.
— Ojej! ja na tym strychu nigdy nie byłam.
— To właśnie dziś będziesz.
— Kiedy tu straszy, prószę pana dzedzica.
— Co takiego?
— Nie co, ino kto. Stary rządca, powiadają, chodzi. A z wojny tylu się nabrało znojeńskich nieboszczyków...
Dopiero Edwin zrozumiał i rozśmiał się:
— Nic ci się nie stanie; trzymaj się mnie tylko; mnie się duchy nie czepiają. Chcę ci powiedzieć, jakie rzeczy macie stąd przenieść do drewutni.
— To skoczę po Józię?
— Nie potrzeba dzisiaj. Wskażę ci tylko, a jutro rano we dwie zaczniecie przenosić.
Widząc, że nie zostanie wciągnięta przemocą, Stefka przekroczyła próg i trzymała się, według rozkazu, bardzo blisko pana dziedzica.
W jednym kącie nagromadzono ramy okienne ze szczątkami szyb. Wskazał na nie Edwin, ale i sam się zapatrzył:
— Widzisz, Stefka? Za temi oknami coś tam z kąta wyziera...
— Oj, Jezu! — wrzasła Stefka i zrywała się do ucieczki.
— Przestań-że! — zniecierpliwił się Edwin —