Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/271

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   265   —

głośnie pod stopami. Po tym chodniku przebiegają czasem pędem bose stopy dziewek służebnych, dążących naoślep, bo na każdym strychu „straszy“ dawniejszy, lub świeższy nieboszczyk. Sam już taki grzmiący polot, podobny do gradu, lub do przemarszu artylerji, sprawia samotnemu mieszkańcowi niższego piętra wrażenie wstrząsające. Gdy zaś odważny jakiś domownik zaryzykuje pójść na strych po zapadnięciu nocy, bierze z sobą świecę, lub latarkę dla rozproszenia zagadkowych ciemności; zachowuje się z ogniem ostrożnie, jednak śpieszy; pożary dworów zaczynają się zwykle od strychów.
Strych nad dworem w Znojnie był klasyczny. Skoro tylko ujrzał go Edwin, powziął niezłomny zamiar: wyrzucić to wszystko, a przeprowadzić środkiem uczciwy szalowany kurytarz, oświetlony z góry. Sam jednak nie chciał dotykać tych pak otwartych, mebli połamanych, blach i zapylonych słojów, które piętrzyły się zewsząd. Służby nie można było zajmować tą robotą dzisiaj, z powodu święta. Zapragnął tylko wskazać przedmioty do usunięcia i zawołał Stefkę, dziewczynę z kuchni, silną, jak klacz, chociaż w swych atletycznych kształtach wcale składną.
Piorunem wbiegła po schodach i stanąwszy we drzwiach strychu, zasłoniła oczy łokciem:
— O Jezu! — —