Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/267

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   261   —

Dzień był tak kojący, że ukoił i podmuch niesnaski między starym, a młodym kozłem. Powrócili tylko trochę wcześniej na obiad.
Zastali gości w domu — nie buńczucznych, ani cudami przybyłych, lecz poważnych. Kilku gospodarzy ze Znojna umyśliło z kościoła zajść do dworu, aby przywitać nowego dziedzica. Stali przed domem bezradni, bo i służby wyszkolonej dotychczas nie było, więc nie miał im kto wskazać miejsca stosownego na poczekanie. Na szczęście powrót Szaropolskich z pola zbiegł się prawie z przybyciem chłopskiej delegacji. Skoro tylko dowiedział się o uprzejmym ich zamiarze, Edwin poprosił gospodarzy do wnętrza domu. Ale najprzód wysłuchać musiał na wolnem powietrzu przemówienia starszego gospodarza, Andrzeja Łukawskiego, który z wcale grzeczną fantazją wyłuszczył cel odwiedzin bezinteresowny, dla poznania się i zgody wsi ze dworem w tem oswobodzonem państwie cudeńskiem. Edwin odpowiedział krótko i rzeczowo, nie miał bowiem nigdy jeszcze do czynienia z chłopami i nie nauczył się tej obłudnej serdeczności, tego tonu protekcjonalnie przyjaznego, który przybierają więksi ziemianie w odezwach do sąsiadów z chat. Ale sekundował mu Joachim.
Zaproszono gospodarzy do pierwszej od sieni izby, którą można było nazwać bawialną