Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/247

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   241   —

Dopiła pośpiesznie herbatę i, w stając od stołu, pożegnała się na pół tylko grzecznie:
— Dziękuję pani.
I panna Malankowska nie była z siebie zadowolona. Chciała wybadać ostatecznie Lodzię, ocalić swoją wyższość przez opowiadanie, jak odpaliła gorące zaloty Edwina; chciała mu przez zemstę zbuntować kochankę. Tego wszystkiego nie dopięła — pokłóciła się tylko z dobrą i potrzebną służącą.
Płynęły w mieszkaniu przyfabrycznem dni monotonne, urządzone na przetrwanie aż do lepszych czasów.
Taki był zresztą stan całej ziemi cudeńskiej, w której masa mieszkańców: burżujów, obojętników, spadłych z etatu dygnitarzy, niezaradnych dążycieli, wahadłowych polityków, nie wyłączając nawet kunktatorskich Robów, — oczekiwała lepszych czasów, przypatrując się biernie, choć ciekawie eksperymentom, które wyprawiali w Cudnie ludzie dobrej i złej woli, iluminaci chorzy na manję rządzenia, spekulanci przebrani za patrjotów, niedołęgi z giestami zawodowców, oraz pstrokata kupa wybrańców narodu, których niebezpieczna gra w cetno i licho, zwana głosowaniem powszechnem, zapędziła do suwerennej izby prawodawczej. Niepodobna