Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/216

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   210   —

Usiedli wszyscy, odrazu gwarni i pełni najlepszych przewidywań na rok nadchodzący, oglądany przez topazy i rubiny napojów, witany całą gębą. Po kilku minutach powstali znowu wszyscy, gdyż panna Malankowska, spojrzawszy na zegarek, ogłosiła, że jest północ, i wzniosła szklankę bez nadmiernej oracji. Zapragnęła jednak „trącić się“ najprzód z Edwinem Szaropolskim, pomijając nawet hrabiego Górkę.
— Czego mi pan życzy? — rzekła cicho i namiętnie.
— Trwania długo w tej samej postaci — odrzekł uprzejmie Edwin.
— A ja panu... żeby się trochę zmienił.
— Postaram się — zagmatwał Edwin.
Nikt zresztą nic dowcipniejszego nie powiedział, jak zwykle przy życzeniach, mających wypalić nietylko na oznaczony dzień, ale na minutę.
Mr. Coach obserwował bacznie obyczaje miejscowe; gdy wstawano, wstawał; gdy trącano kieliszkami, trącał również „very nice“; gdy mu co nalano, pił do dna sumiennie. — Górka poczuł się odrazu rozmarzonym między różową panią domu, a ciemną i pachnącą drapieżnem zwierzęciem żoną jednego z obecnych aktorów, która podobno kochała się w Robercie, również obecnym, ale obu, męża i „sympatję“ zaniedbała na czas trwania uczty dla skokietowania Górki,