Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/203

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   197   —

mu z zaufaniem wszystko, co jej przez głowę przechodziło.
— O co to pan się posprzeczał ze stryjem w dzień wilji?
— Nie posprzeczałem się, mówię ci; tylko musiałem zaznaczyć, że nie zupełnie się z nim zgadzam. A nie lubi stary, żeby mu przeczyć. Mówiliśmy o Żydach.
— Także jest o czem, w dzień wilji!
— On zaczął. — A ty lubisz Żydów, Lodziu?
— A pan? — zapytała przez ostrożność, bojąc się utracić nawet szczyptę sympatji swego władcy.
— Ja? — nie bardzo. Ale traktuję ich, jak ludzi.
— Ludzie to oni są, ale osobnego gatunku.
— To jest, że ich nic cierpisz? — Przyznaj się — mnie to obojętne, tylko ciekaw jestem twojego uczucia.
— Ja tam wolę nawet Moskala, albo Niemca. Nie zadawałam się z nimi bez potrzeby, ale czasem się którego spotkało z konieczności i wiem z opowiadań Wojennych. Moskal narozbija, nakradnie, a potem po pijanemu czasem ludziom porozdaje. Jeden oficer kozak dał mojej siostrze złoty zegarek; ani jej znał przedtem, ani potem! — tak sobie, z łaski na uciechę.