Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   176   —

— I porzuciłeś panią dla służącej?! — zawołał Joachim, radośnie podniecony.
Edwin skinął tylko głową i okiem.
— A toś ćwik! Przestaję bać się o ciebie. Pognębiłeś to plemię aktorskie! Pomściłeś starego stryja! Niechże cię uściskam.
Wejście ojca Prospera przerwało tę jubilację. Ale pozostał dobry humor na resztę wieczoru.
Do staroświeckiej wieczerzy, poprzedzonej łamaniem się opłatkami, usługiwała dziewczyna młoda i ładna, także jakby ze starych czasów wskrzeszona, skromnego układu, uczesana gładko, bez grzywki, i ubrana w długą spódnicę. Pierwszy raz widział ją Edwin. Gdy oddaliła się do kuchni, rzekł Joachim:
— Nie oglądaj mi, wilku, tej owieczki. To sierota, której losem zajmuję się wedle możności. Nie jest do pożarcia.
— Po cóż znowu mam być takim wilkiem? — Ale stryj jakoś o nią zazdrosny?
— Nie udawaj, że wierzysz w to, co mówisz. Spotkałem ją w pierwszym roku wojny, dzieckiem jeszcze, głodną, obszarpaną i bez środków do życia. Jest ze wsi; rzucona było w Cudnie przez jakichś opiekunów, którym nie starczyło podobno na jej wyżywienie. Dzisiaj już coś umie i służy u porządnych ludzi. Przychodzi do mnie tylko w święta.