Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   175   —

acz grzecznie, lekceważy jego rady. Edwin zaś unikał rozmów ze stryjem, w których z góry przewidywał różnicę zdań. Te względy osłabiły na razie ich porozumienie.
— Cóż ty teraz robisz, jeżeli wolno zapytać?
— Nic, stryju. Tak dalece zwinąłem wszystkie swoje przedsiębiorstwa, że oddaję się literaturze. Czytam.
— Hm. — — A jakże cię to puściła twoja pani do mnie na wigilję? Chyba; że sama gdzieindziej się wybrała?
— Nie. Moja pani ma swoich gości. Ja ją zaledwie widuję.
— Ej-że? — Przyznaj się. Ja znów nie jestem takim kwakrem, ani mantyką, jak ci się zdaje. Można ze mną gadać.
— Stryj jest nawet jedynym z moich znajomych tutaj, z którym warto gadać. I powiem stryjowi jedną wielką tajemnicę — spojrzał obiecująco — zagrodziłem sobie zupełnie drogę do serca panny Malankowskiej.
— No, jakżeż to? — niedowierzał Joachim.
— Mieszka tam u mnie inna bardzo ładna dziewczynka.
Joachim wchodził w żart z upodobaniem:
— Jeszcze jedna? — no, no.
— Służąca panny Malankowskiej, Lodzia. Doszedłem nagle do spostrzeżenia, że ładniejsza jest od swej pani.