Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   116   —

niebezpiecznie figlarną i zapraszając ładną panią, aby usiadła.
— Niech się pan nie targuje i odnajmie mi te pokoje — nalegała Malankowska, już pewniejsza siebie.
— Odnająć nie mogę; mogę je dać pani tym czasem do użytku. Ale muszę się porozumieć najprzód z moim dyrektorem. Pani pozwoli?
Zatelefonował. Van der Winder był w domu. Szaropolski zapytał, czy nie zjawił się Mędrzecki i czy robotnicy nie skłaniają się do porozumienia. Nic podobnego — owszem na jutro zapowiada się strajk we wszystkich mydlarniach. Coraz lepiej! A o fasoli, o suknie niema wiadomości? — Niema. Dowidzenia panie van der Winder.
— Wiadomości są o tyle sprzyjające pani projektom, że fabryka nie będzie zapewne uruchomiona przed nowym rokiem. Ale z posadą wypadnie też poczekać — mówił rzeczowo, prawie chmurnie, niby ze zwykłym interesantem.
Malankowska wodziła za przechadzającym się po pokoju Edwinem swem mocnem, niebieskiem spojrzeniem, ale pan szef nie odpowiadał oczyma. Odezwała się więc nieśmiało:
— Zatem na jakich warunkach odstępuje mi pan to mieszkanie?