Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   112   —

Zatem piękna pani opuściła ręce i jęła dalej skarżyć się, jak to zapowiedziała:
— Cóż, kiedy nie m am się gdzie podziać! Zarekwirowano mi mieszkanie!
— Kto taki?
— Jakiś urząd... partycypacyjny, o ile dobrze pamiętam.
— Nieznośna partycypacja! — rozśmiał się Szaropolski.
— Łatwo panu śmiać się, bo ma śliczne mieszkanie, ale biedną Marusię wyrzucają na ulicę...
— Radbym pani pomógł do znalezienia lokalu, ale...
— O, jabym nigdy nieśmiała fatygować pana, zabierać mu drogiego czasu. — — Jest inny sposób — pan mi może odnająć jaki kącik?
Szaropolski zdumiał na chwilę. Czy żart, czy propozycja realna? — Czy może namiętność? Czy omyłka?
— Pani się zapewne myli? Nie jestem właścicielem kamienicy; najmuję tu trzy pokoje dla siebie i służącej. — —
— To też ja o czem innem myślałam. — — Niech się pan nie gniewa o fabryce przy ulicy Lubej. Przecie ona stoi pustkami?
Teraz Edwin zrozumiał i ochłonął z podziwu, ale bez przyjemności. Malankowska chciała mu się sprowadzić do fabryki. Zatem to nie na-