Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   113   —

miętność — i projekt niedorzeczny. Chciał ją zniechęcić.
— Zapewne pani sobie nie zdaje sprawy, jak wygląda fabryka mydła? To jest budynek pełen maszyn, walców i urządzeń specjalnych.
— Owszem. Byłam tam dzisiaj.
— Była pani?!
— Proszę mi wybaczyć! — wyciągnęła rękę do Edwina i mocno uścisnęła mu dłoń — przecie to tylko projekt, bardzo lojalny. Byłam. Powiedziałam stróżowi, że jestem dobrą znajomą właściciela — skompromitowałam pana! Stróż mnie wpuścił i obejrzałam. Jest tam taka kancelaryjka — i obok pokoik — i dalej nawet kuchenka.
— Ależ to, proszę pani, wszystko nam potrzebne, gdy fabryka jest w ruchu. A może być z dnia na dzień uruchomiona.
— A mnie mówiono, że nie... Tylko jeżeli pan uważa to za niemożliwe...
Przybrała wyraz dziecka, które chce się rozpłakać. Edwin jął perswadować przyjaźnie:
— Niech się pani zastanowi, panno Marusiu. Fabryka jest na krańcach miasta, w dzielnicy robotniczej. I nawet kiedy nieczynna, dla pani na mieszkanie niestosowna. A kiedy pójdzie, wszystko będzie napowrót szczelnie zajęte.
— Drugiego pokoju i kuchni nikt nie używał — są puściuteńkie. A w kancelarji tylko biurko