Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   110   —

znajomości... Strzeliło mi do głowy poskarżyć się panu. — —
— Słucham z przejęciem.
— Porzuciłam tę budę „A rebours“. Jest nie do wytrzymania! Tam trzebaby być jakieś taką... istotą wyzyskiwaną przez cały klub tych żydowskich pajaców... wyzyskiwaną pod każdym względem.
— Sądziłem już wtedy, gdyśmy rozmawiali, że to nie dla pani miejsce.
— Właśnie — pan mi okazał dużo życzliwości i to mnie ośmieliło. Ale od czasu, jak stamtąd wyszłam, pech mnie się uczepił — same niepowodzenia — o! nie w dziedzinie sztuki, ale niepowodzenia praktyczne...
— Znalazła się pani w kłopotach pieniężnych?
— Ach, nie! czy pan sądzi, że jabym do pana?...
— Nie sądzę wcale — zgaduję — widzę, że nietrafnie.
— Nie, panie Szaropolski. Mam nawet trochę pieniędzy, biżuterji. — A, broń Boże!...
Zapomniała nagle o tonie godnym i przeszła bezpośrednio do przymilnego. Główka jej, grająca odcieniami w czerwonych, kapryśnych przebłyskach kominkowego ognia, była bardzo ładna.
— Uknułam jednak na pana zamach prawie... praktyczny.