Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   109   —

tańca, znaczą: boję się — ciekawam — niech się dzieje, co chce.
— Jak tu ładnie! — — —
Paliło się na kominku w zamroczonym już pokoju. Edwin przystąpił do wyłącznika, aby zapalić światło elektryczne. Urwane „ach“ wydobyło się ze zwojów futer i woalki: Szaropolski zapytał:
— Nie zapalać?
— Nie... owszem... jak pan woli, jakie pan ma przyzwyczajenia. — —
— Mam takie i owakie, do wyboru pani.
Ton Szaropolskiego, grzeczny, ale zimny, wpłynął na decyzję damy.
— Proszę zapalić. Nawet lepiej, bo ja nie mam żadnych dyplomatycznych zamiarów. — — Ale czy można usiąść przy kominku?
Edwin przysunął szybko drugi fotel do ognia i usadowili się oboje. Nie zaczynał jednak rozmowy, tylko pogodnym wyrazem twarzy zapytywał o przyczynę wizyty. Nie obraził się przecie! — Żaden mężczyzna do wieku lat... X, nie obraża się na ładną kobietę, że go niespodziewanie nachodzi o zmroku. Ale zdając sobie sprawę ze śliskości sytuacji, wolał ją najprzód lepiej rozpoznać.
— Pan mi wybaczy, że sama i pierwsza przychodzę, korzystając z bardzo malutkiej niteczki