Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   108   —

mało się nie wściekł w ciągu kilku dni feralnych, które przeżył w pierwszej połowie grudnia. Dni te przetkane były jednak wątkiem niby romantycznym.
Od pewnego czasu siadywał w domu uparcie, oczekując, rychło wypali który z rozpoczętych interesów. Nie chciał opuścić potrzebnej wizyty, albo telefonu. Czytał, myślał i powściągał swą niecierpliwość działania.
Pewnego dnia, już o zmroku, usłyszał dzwonek od drzwi wchodowych, jakiś obiecujący. Poszedł sam otworzyć, gdyż kucharka czuła się wolną obywatelką po za godzinami podawania do stołu i funkcjonowała na zewnątrz domu w charakterze publicystki.
W drzwiach stanęła postać niewieścia otulona futrami, niewyraźna z powodu ciemności przedpokoju, ale, sądząc z zarysów i zapachu, napewno młoda i ładna.
— Pan mnie nie poznaje?
Edwin zapalił szybko światło w przedpokoju.
— A jakże! — panna Malankowska; — bardzo proszę pani.
Wskazywał otwarte drzwi do gabinetu. Ona zajrzała najprzód łasiczym ruchem, zatrzymując się na progu, potem weszła szybko i skocznie, jak na scenę. Ruchy te, w plastycznej wymowie