Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   102   —

wania sprawiał, że można było nagrzać piece do pożądanej tem peratury; w głównym pokoju był nawet, kominek.
Edwin zapalił na kominku i rzekł sam do siebie:
— Skończyłem już lat trzydzieści; jestem starym kawalerem.
Rozmaitych odcieni dzienniki, których nakupił, przynosiły stos wiadomości nie bylejakich. W Paryżu pracował wielki kongres pokojowy, który miał uśmierzyć srodze jeszcze rozkołysane fale światowej burzy, pokarać zbójców Europy, nagrodzić odwieczne i wczorajsze krzywdy wyrządzone „małym narodom“.
— Dziwaczny, nienowożytny podział na wielkie i małe narody — zauważył Edwin. Lepiejby rozróżnić: szczęśliwe i nieszczęśliwe. Odstąpić trochę szczęścia jednych dla drugich — podzielić się szczęściem.
Zdawało mu się bowiem niekonsekwencją i obłudą, że w koncercie wielkich mocarstw, stojących właśnie na estradzie, każdy przedstawiciel grał swój hymn narodowy, których zespół miał stworzyć opus muzyczne, zwane Ligą Narodów, a był po staremu targowiskiem o hegemonję i stekiem zgrzytów.
— Może mi się tylko tak wydaje zdaleka? —