Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   101   —

ale niepożądanymi przycinkami do mydła, fasoli i sukna. Wogóle Joachimowi trudno dogodzić; Edwin nie widział go jeszcze jasno uśmiechniętego do jakiejś.sprawy publicznej, czy prywatnej. Chyba żeby mu się udała fenomenalna tabakierka? — — Niech ją sobie dłubie.
Poszedłby gdzie, z kimś zabawić się. Znał już sporo ludzi swojego wieku, ale, chociaż z przyrodzenia był towarzyski, nie upatrzył dotąd ani jednego brata-kompana. Ludzie tutejsi bawią się, jak więźniowie, którzy uciekli z pod klucza: albo ponuro, albo po pijacku.
— Zostanę w domu i przeczytam gazety. Od dawna nie wiem, co się na świecie dzieje — a dzieją się przecie wielkie rzeczy.
Polubił już swoje mieszkanie w śródmieściu, chociaż urządzone niedostatecznie. Położone na czwartem piętrze, miało dużo światła i widok, jak na Cudno, wspaniały. Za to winda osobowa rzadko była czynna z powodu zamykania, lub zanikania prądu elektrycznego. Ale Edwin miał dobre nogi. Łazienka istniała, jednak woda nic dochodziła tak wysoko i żadna siła ludzka nie mogła jej pchnąć aż do czwartego piętra, jak zapewniali zgodnie właściciel i rządca domu. Zatem Edwin kąpał się na niższem piętrze, w mieszkaniu uprzejmego lekarza. Ale ojcowskie meble były wygodne i pokaźne; brak centralnego ogrze-