Strona:Józef Katerla-Róża.djvu/261

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

miejscu gwałtownie ciągną parki artyleryjskie, miażdżąc zboża na szerokiej przestrzeni. Ze wszech stron, jak okiem sięgnąć, brną w forsownym marszu proste linie, bryły i prostokąty wojsk pieszych. Tam i sam przerzyna równinę lotna jazda regularna i wałęsają się chmury kozactwa. Pokotem leżą w zdeptanych zbożach zwłoki spalonych rot i kompanii od pierwszego pocisku ognia. Wśród nich uwijają się lekarze w białych kitlach, zakonnice i felczerzy. Jeżdżą na wsze strony wozy lazaretowe. W całem wojsku regularnem kotłuje się bezkarny, dziki gwar. Gdy się ukazał oddział, prowadzący Czarowica, armia wydaje groźny pomruk. Prowadzą go w szerokiem kole dragonów przywiązanego postronkami. Idzie okryty pyłem i krwią. Wysunął się na spotkanie oddziału adjutant i rozkazał, żeby prowadzić więźnia przed oblicze wodzów, na wzgórze. Stanąwszy tam, przed głównym frontem wojska, ustawionego w linię, Czarowic odwrócił twarz w pola. Wytężył wzrok w dal, w dal... Namacał w bocznej kieszeni perspektywę, przyłożył ją do oczu... Dojrzał daleko białą wstęgę puławskiej szosy, wijącą się po wzgórzu. Oto stamtąd sadzą polami na przełaj dwaj jeźdźcy, dwa cienie...)

CZAROWIC (ze ściśniętemi dłońmi, pochylony błaga duchem)

— Krystyno! Żegnaj... Oszczędzaj Dana. Czekają na niego Niemcy. Niemcy! Niemcy!

(Zatrzymały się na wzgórzu dwa czarne, dalekie cienie. Nagle błysnął straszliwy piorun, obleciał niebo i ziemię. Blask jego rzucił ślepotę na armię moskiewską. Gzygzak piorunu, — kosa ognista, — zaciął raz, drugi, trzeci, uderzył z prawej i lewej strony wojska zgromadzone. Ryk przerażenia, jęk przedśmiertny napełnił puławską ziemię. Bucha raz wraz olbrzymi kłąb siwego dymu i rozlega się straszliwy huk wylatujących w powietrze jaszczyków, samostrzały kartaczownic i armat. Strzela sama rzucona na ziemię ręczna broń. Walą się szeregi spalonych trupów. Bataliony z wyżartemi oczami, pułki, na których płoną szynele, mundury i włosy, lecą na wsze strony z wyciem rozpaczy. Czarowic, któremu ogień Dana wypalił oczy, zżarł piersi i wnętrzności, biegnie w ślepocie, pospołu z tłumem. Straszliwy ból spalonego ciała goni go w przestrzeń. Nic nie widząc, umierający od męczarni, trafił stopami w koleje polnej drożyny. Potknął