Przejdź do zawartości

Strona:Józef Katerla-Róża.djvu/262

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się na przykopie drogi, upadł na ziemię. Usłyszał zboże spokojnie szumiące, cichy pszeniczny pogwarek. Ostatkiem wiedzy wsparty, chciał wpełznąć w zboże, lecz trafił rękoma i ciałem bolesnem na szeroko ogarniający przykopę krzak dzikiej róży. Wtulił się w krzak dzikiej róży, szukając rękoma zboża, bezsilnie spoczął na kolcach, osłaniając drgającemi dłońmi spalone wnętrzności. Jeszcze raz uśmiech otoczył mu usta)

CZAROWIC

— Towarzyszu Grzesiu! Według rozkazu...

(Daleki jęk, przeraźliwe wzdychanie armii spalonej przytłoczyło ostatnią myśl. Głowa upadła między kolczaste, grube, wyniosłe badyle róży dzikiej i otrząsnęła płatki kwiatowe. Spadły kwiatki na czoło zroszone śmiertelnym potem, na pierś, wydającą ostatnie tchnienie. W głowach zmarłego stanęło mgliste widmo Bożyszcza. Strząsnęło na piersi nieżywe ostatni płatek róży dzikiej).
KONIEC.