Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 4.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

podniosła oczy, zastanowiła je na nieznajomym długo, zdawała się coś przypominać niewyraźnie, zarumieniła mimowoli i spuściła głowę.
— Biedny, zawołał Czuryło, przecierpiał wiele w niewoli tatarskiej, trudno go nawet poznać, tak się odmienił. Z młodego chłopaka prawie starzec.
— W niewoli! smutnie powtórzyła Anna. I długożeście zostawali w niej?
— Kilkanaście lat — M. księżno.
Na głos pana Czuryły znowu oczy nań podniosła, wlepiła uważnie i jakby odpędzając wspomnienie dziwnie powracające, dodała:
— A jakżeście z niej wyszli? wykupieni?
— Uciekłem M. księżno! O! ciężka była i niewola i ucieczka i powrót do swoich. Napróżno szukałem kto by mnie poznał, ojcu nawet przypomnieć się sam musiałem: w domu, w okolicy, wszyscy prawie zabyli dawnego znajomego, niektórzy go zaparli, inni wierzyć mu nie chcieli.
— W domu? spytała niespokojna widocznie Anna, gdzieżeście wprzódy mieszkali?
— Na Podolu.
Księżna pomięszana obróciła się do starego Czuryły.
— Nigdyście mi nie wspominali o synu.
— Byłem niesprawiedliwy względem matki jego, względem niego. Bóg mnie pokarał i odebrał drugie dziecko. Teraz dopiero upamiętałem się, ale po czasie.
— Jakim sposobem wzięty zostałeś w niewolę? spytała rzucając nań ukradkowe spojrzenie.
— Byłem na wyprawie jednej nad Dniestrem, gdzie inni poginęli, jam nawet śmierci nie znalazł, tylko ciężką niewolę.