Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 4.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— No? i ciekawa?
— Rzekłszy prawdę, jak z książki.
— Opowiedźcież no mi to.
— Ha! ale to tajemnica, zawołał Łęczycanin podnosząc rękę do góry. Arkan Mości książe.
— Proszę, obojętnie wrzucił siadając Sołomerecki. Szlachcic ciągle stał przy ścianie z kufelkiem swoim w ręku.
— Jeźli W. ks. Mość jesteś ciekawy, a raczysz mi dać słowo, że nikomu, ale to nikomu w świecie, rzekłszy prawdę.
— No, no, nikomu. I cóż to?
Sufficit. Tak było. Poczynam, rzekłszy prawdę, od początku.
— To najbezpieczniej, tym sposobem trafi się najpewniej do końca. Cóż dalej?
— Święte słowa W. ks. Mości. Jak to ślicznie powiedziano. Sto lat księciu Jegomości!!
Książę kłaniającemu się uśmiechnął.
— Siedziałem u pani Krzaczkowej. Z pozwoleniem W. ks. Mości, rzekłszy prawdę, wątpię, abyś W. ks. Mość wiedzieć mógł nawet o Krzaczkowej; ale to jest w Krakowie najsławniejsza gospoda, alias prawdę rzekłszy szynk. Tandem uczciwi ludzie do niego oczęszczają. Organista nawet od P. Marji, et alii honoratiores. Siedziałem tedy u Krzaczkowej (Marzec u niej wyśmienity), gdy szlachcic pewien, (imię jego zataję, imię bowiem tajemnica), wchodzi i mówi mi coś tak mniej więcej praeter propter. Chcesz Waść zarobić grosza i cudzym kosztem podróż odbyć?
Ja, jako nigdy uczciwego nie odmawiałem zarobku, tak i tu też. Mówię mu: