Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 3.djvu/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A gdy ta pieśń brzmiała, za każdą zwrotką ochoczego śpiewu cały zgromadzony lud tak głośno, tak raźnie wywodził; — Hoc, hoc — Pa-pa — Ta-ta i t. p., że aż miło było słuchać.
W tej to prostej piosence tyle uczucia, tyle prawdziwej radości.
— Cicho, cicho, otóż i dramat.
Wyszedł z czerwoną brodą Herod i każe dzieci mordować, rozpiera się na scenie, a Urwis co za niego gada, tak głos swój nastroił, że dzieciom aż straszno. Nie długie panowanie Heroda. — Otóż i śmierć z kosą, ot djabli, którzy po niego przychodzą. — Napróżno im się wyrywa, wyprasza, chce opłacić — nic nie pomaga, szarpią go i niosą do piekieł.
To rozwiązanie tak przewidziane i pewne, wzbudza jednak w patrzących dziwne uczucia. Jeden z bliżej stojących wyrobników, mikształtnikami zwanych, palnął pięścią w stół i zawołał:
— Dobrze mu tak, gałganowi!
Chwila upłynęła i wysuwają się nowe postacie. — Stara baba robi masło, djabeł jej pomaga.
Na widok silnych poruszeń starej baby, widzowie polegają od śmiechu.
Z udaną gorliwością djabeł to jej podstawia maślnicę, to przytrzymuje, to bije, a za każdą razą jakiegoś figla spłata. — Rozlewa się mleko, wywraca naczynie; djabeł ubolewa, płacze, jęczy, a coraz to szturchnie starą, to popchnie, to szczypnie.
Niepodobna opisać jak to bawi patrzących, którzy wyłażą na ławki, na stoły, aby lepiej widzieć komedją. Pomimo figlów djabelskich masło nareszcie zrobione, wymyte i złożone w jaszczyku.