Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 3.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pogoni za sobą wprowadzić na znany kraj, otoczyć i wyciąć. Liczba Tatarów daleko była większą, niż się spodziewano. Znając jak oni wiele zwykle z sobą koni prowadzą, i jak przez to wojska ich ogromnemi przy małej liczbie ludzi się wydają, Sołomerecki zbyt zmniejszył lik Ordy. Gdy tymczasem Budżackiej, Białogrodzkiej i Jedyssańskiej z nad Kujalnika Ordy kilka tysięcy było, a część główna która się przodem cofała, wypocząć czas miała. To co Sołomerecki zamierzał względem Tatar, oni myśleli, przygotowali dla niego, z tą różnicą, że z większą siłą, a odesłana garstka dla zajęcia tyłu obozowi tatarskiemu, do reszty osłabiła księcia.
Ludzie wysłani pławniami dniestrowemi dla przybliżenia się do obozu tatarskiego i wzięcia o nich języka, nic groźnego nie zobaczyli. Obóz leżący za Tyhinem w stronie Białogrodu na równinie stepowej blisko rzeki, chociaż ogromny, nie zdał im się groźny. Rachowali na liczbę wielką luźnych koni i większą jeszcze ztąd i jeńców podolskich. Tak więc bitwa gotująca się na ranek, zdawała wcześnie wygraną. W obozie polskim cieszono się nią noc całą, gotując o świcie na tabor uderzyć. Ale krótka była radość. — Około północy dwóch czy trzech srodze rannych przybiegli oznajmując o zupełnem zniszczeniu garstki wysłanej, którą w gołym stepie otoczywszy, wyrznęli Tatarzy tak, że ledwie kilku wymknąć się potrafili. Tylko co ochłonięto z postrachu i naradzano się co czynić miano, wahając już, czy nie lepiej by zbyt nierównej walki unikając, cofać, gdy z wielkim krzykiem zewsząd ukazujący się Tatarzy na polskie obozowisko naskoczyli.
Dzień ledwie świtać poczynał, deszcz pruszył, ko-